Przejdź do treści

„Kaligula” w Teatrze Polskim – refleksja nad władzą tyrana

fot. Jarek Kuśmierski

To była już moja druga wizyta w Teatrze Polskim we Wrocławiu na spektaklu „Kaligula”w reżyserii Roberta Czechowskiego. Spektakl od początku wzbudza zainteresowanie z uwagi na fakt, że wyjęty został z antycznych realiów. Nie zobaczymy tu aktorów w przysłowiowych „prześcieradłach” czy dekoracji w postaci majestatycznych kolumnad, które niemal od razu przywodzą na myśl słowa: Rzym, cesarz.

Reżyser postanowił osadzić fabułę w realiach szpitala, ośrodka zamkniętego, w którym poszczególni bohaterowie dramatu Alberta Camusa zajmują miejsca patrycjuszy lub też stanowią rodzinę głównego bohatera.

Czechowski zastosował ciekawy zabieg – postać Kaliguli jest grana bowiem przez dwóch młodych aktorów – Pawła Wydrzyńskiego oraz Huberta Kowalczysa.

Na scenie zobaczymy także doskonałego Mariusza Kiljana w roli Helikona, który wręcz emanuje energią i towarzyszy swojemu cesarzowi jako powiernik.

Przez cały czas trwania spektaklu, na scenie lub jej okolicach obecny jest Oddech – w tej roli odpowiedzialny za choreografię i ruch sceniczny Piotr Mateusz Wach – wijąc się niczym splątane myśli szaleńca, momentami nie odstępując Kaliguli na krok. Ponadto, w sztuce pojawia się także postać zmarłej siostry i kochanki Gajusa – Drusilli (Marika Klarman) nieobecnej w oryginalnym dramacie Camusa.

Zdublowanie roli Kaliguli, pojawianie się Drusilli jako projekcji niestabilnego umysłu czy Oddechu pozostającego w ciągłym ruchu, uwydatniają wewnętrzne rozdarcie cesarza-tyrana ukazując jego szaleństwo.

Na wyróżnienie zasługuje scenografia Wojciecha Stefaniaka kompletnie niezwiązana ze starożytnością, a wręcz naturalnie dzisiejsza. Jedynym akcentem „rzymskości” są wyświetlane na jej elementach animacje (autor: Jakub Psuja). Zobaczymy też intrygujące kostiumy, za które odpowiedzialny jest Adam Królikowski, z pięknymi sukniami przywdziewanymi przez głównego bohatera, a raczej bohaterów (Wydrzyńskiego i Kowalczysa) w trakcie trwania przedstawienia.

Od momentu „boskiego objawienia” (scena prezentowana na zdjęciu powyżej) przedstawienie trzyma w napięciu do samego końca – śmierci tyrana. Pozostaje jednak pytanie, czy był on na pewno tylko katem, a może i ofiarą sumy doświadczeń ze swojej przeszłości, które odcisnęły na nim tak duże piętno?

Spektakl skłania do refleksji nad ludzkim życiem i powinien być przestrogą dla rządzących. Jest też widowiskiem niecodziennym, bo jak to cesarz Kaligula wychodzi w pierwszej scenie w… dresie i tenisówkach?

Z negatywnych aspektów, uwagę muszę zwrócić na drobnostkę, która zepsuła jednak odbiór tego spektaklu za pierwszym razem (luty 2023), a mianowicie długość włosów aktorów wcielających się w rolę Kaliguli. Hubert Kowalczys był wtedy dość krótko ostrzyżony, co tworzyło kontrast do grającego Gajusa w tym samym czasie Pawła Wydrzyńskiego. Drugi odbiór był już zdecydowanie lepszy i pozwolił bez problemu przyjąć owe rozdwojenie postaci cesarza na grę dwóch aktorów.

„Kaligula” w Teatrze Polskimbez wątpienia zasługuje na zobaczenie. Trzeba się jednak spieszyć, ponieważ od kwietnia rozpocznie się remont Dużej Sceny im. Jerzego Grzegorzewskiego przy ulicy Gabrieli Zapolskiej 3.

Z teatralnym pozdrowieniem,

Krzysztof Antonik
Teatrealnie.pl

projekt plakatu: Tomasz Konieczny
projekt plakatu: Tomasz Konieczny
Kaligula – Teatr Polski we Wrocławiu